Hejka naklejka

Informuję iż blog jest w stanie zawieszenia lecz strasznie nas do niego ciągnie,
♥ Opowiadanie umieszczone na blogu będzie krótkie, jest tylko krótką przygodą, którą zapragnęłyśmy przeżyć razem z drugą autorką,
♥ Kochaj Stevena Tylera; szanuj go i wielb!

czwartek, 9 kwietnia 2015

Smutno trochę...

... Bo nikt nie skomentował rozdziału, który znajduje się niżej. Minął już ponad tydzień, jak nie dwa, a tu zero odzewu. Jednak nie to jest dzisiaj najważniejsze. Postanowiłyśmy z Wiktorią numer 2 (ciągle trwają kłótnie o numer. XD), że na tym blogu pojawi się góra 10 rozdziałów naszych Upadłych Aniołów. Upadek tych będzie akurat dosyć krótki, choć powstaje długo. 
 Chciałabym zaprosić Was jeszcze na nowego bloga, którego istnienie mnie dobija, bo i tam jest mały odzew. Nie potrafię jednak przyciągać czytelników, żadna z nas nie potrafi tego zrobić.
 Powód Do Życia to czysty przypadek.


kochac-to-taka-piekna-rzecz.blogspot.com

sobota, 28 marca 2015

Piąty: Każdy czasem popełnia błędy

         Każdy czasem popełnia błędy, a ja właśnie to zrobiłam. Jestem tylko człowiekiem, nie można ode mnie dużo wymagać. Tak jest nawet bezpieczniej, lepiej nie ufać, nie wierzyć. Tak jest po prostu lepiej. I mam nadzieję, że Michael nigdy mi nie zaufał, że teraz nie uwierzył i że nie czeka na mnie przed barem. Przecież nie pojawię się przed nim. Nie dzisiaj. A to wszystko przez niego... Przez, Boże...
 Podniosłam wzrok do góry, jednocześnie odstawiając na szklany stolik kieliszek z wódką, której nie dopiłam. On patrzył na mnie cały czas, obserwował każdy ruch, tak jakby martwił, że ucieknę. Śmieszne. Byłam naćpana, upił mnie, a na dodatek jest tym Tylerem. I on myśli, że ja zwieje? Nie jestem taka głupia, takiej okazji bym nie przegapiła. W swoim życiu jeszcze nigdy się z nikim nie puściłam, więc jeden raz by nie zaszkodził, a w szczególności z Nim. Jezu, nie chcę nawet myśleć o tym, że mogłabym odmówić. Nigdy.



* * *



Droga Melanie,
Nie wiem czemu to do Ciebie pisze, ale super, ok. Wkurwiłem się trochę, że mnie tak wystawiłaś, wiesz? Stałem pod tym barem jak głupi i czekałem na nie wiadomo co, bo księżniczka się nie zjawiła. Dlaczego, Mel? Dlaczego mnie zostawiłaś? Powiedziałaś, że chcesz tylko, żeby Ci się podpisał. Co, lepszy ode mnie? Nie wystarczam Ci? Mieliśmy być tylko my. Ja, Ty i dwie szklanki piwa. Wiesz, co? Niech Cię przeleci, a potem zostawi, wyjdziesz wtedy na zwykłą kurwę.
I dobrze. Zasłużyłaś.
Tak, jestem pijany.

Mike



         Spojrzałem na kartkę trzymaną w ręku i przeczytałem ją jeszcze raz. Cholera, nie. Co ja zarobiłem? Nigdy nie powinna tego przeczytać. Alkohol uderza do głowy, ale... Ona się tam pieprzy ze Stevenem Tylerem, kurwa! Miała zostać ze mną, przy mnie, razem. My. Nic więcej. Nie miał nam przeszkodzić jakiś pierdolnięty Steven Tyler, cholera. Mieliśmy pogadać, tak jak zawsze. Nasze wszystkie tematy, które się nigdy nie kończyły i... Cholera! Za dużo tego wszystkiego! Przecież ona się z nim nie wiąże! Zostawiła mnie tylko dzisiaj, na chwilę, parę godzin, które przeboleje. Przecież nie oznajmiła mi, że zostawia mnie, że koniec z naszą znajomością, tylko poszła... Przespać się z Tylerem. Jako dobry przyjaciel-narkoman powinienem to zrozumieć. 
 Nie. Stop. 
 Ja już nie jestem narkomanem. Od dwudziestu czterech godzin jestem już tylko człowiekiem.
 Ale chyba zaraz przestanę.
 Myślenie o narkotykach to najgorsze, co mogłem zrobić w tej sytuacji, dlatego też szybkim krokiem podszedłem do telefonu i podnosząc słuchawkę wybrałem numer mojego jedynego ratunku - przyjaciela.
- Mark? Cholera, przyjedź do mnie jak najszybciej! Weź alkohol, błagam cię - wydusiłem.
- Co...? Jak...? Mike? Wiesz ty, która godzina?! Trzecia? - ziewnął. - Śpię. Spałem. Sam już nie wiem, co robię. Pojebany debil. Idiota. Chuj. Kurwa... Które mam włożyć spodnie, żeby mnie auto jakieś na ulicy nie potrąciło? Te w paski czy fioletowo-żółte?
- Od razu załóż te odblaskowe trampki - zaśmiałem się.
- Założę. Zaraz będę
Na resztę nocy miałem już zajęcie. Bardzo ciekawe.



15.03.1982

Mój kontakt z Melanie urwał się na dobre. Nie widziałem jej na oczy od koncertu Aerosmith, nawet o niej nie słyszałem. Mark nie słyszał! A w końcu on wiedział wszystko najlepiej i jako pierwszy. A ja to już w ogóle... Nie było za ciekawie. Zamartwiałem się i zamartwiam o nią, ciągle, w kółko, bez przerwy, która na pewno by mi się przydała. Oj tak. Jednak to nie takie proste, kiedy człowiek stara rzucić się narkotyki, a na dodatek ktoś mu zaginął, cholera... Nie no, ona nie zaginęła. Poszła do Tyler i nie wróciła. Dobra, zaginęła, ale jest dorosła, więc nie mogę... Mogę.
 Przeczesałem ciemne włosy dłonią, po czym odwróciłem się na krześle w stronę okna, przez które widziałem idealnie całą ulicę. Łącznie z wyrzucającym śmieci sąsiadem, który mnie nie lubił. W końcu jest mężem tej babki z naprzeciwka, co ze szczotą po osiedlu lata... A to chyba logiczne, ze ona mnie nie lubi. Bo ile to już razy chciała mnie swoją bronią zabić? No dużo, nawet Marka...
- Stary, ile ty masz tu gratów! Cholera, to w ogóle ma żyć czy nie? Bo wygląda na żywe - wysunął się z mojej sypialni z przerażeniem w oczach. 
Nie odpowiedziałem tylko spojrzałem na niego z wyraźnym szokiem. Nic nie powinno tu żyć, oprócz mnie, rzecz jasna. Podniosłem się na nogi z zamiarem odwiedzenia własnej sypialni i sprawdzenia tego cudu natury, jednak przechodząc obok lustra dostrzegłem, ze nie wyglądam tak jak zwykle. Kompletnie. Broda i wąsy, które gościć tu nie powinny, w sensie, na takie niezadbane! Co ja ze sobą zrobiłem?
- Mark, trzeba iść na policję. Muszę wiedzieć co z Melanie.
- A co jeśli ona jest u siebie? Przecież tam nie byłeś... Cholera, co to jest?!
- Możemy to sprawdzić, zostaw to i chodź!


_____________

Turututu.
Jesteśmy sobie i słuchamy Out Of Touch, bo wiecie, to taka fajna piosenka. XD
W każdym razie, już jesteśmy i serdecznie dziękujemy tym, co przeczytają ten rozdział, a może nawet skomentują.
Naprawdę.

piątek, 20 lutego 2015

Czwarty: Popsułem wszystko

- A dał ci ktoś kiedyś w ten pusty łeb?! - krzyknął. - Jak nie to ja mogę, cholera, dać.
Kiedy przyjaciel pokręcił głową, brunet podszedł do niego i aby zapewnić go o swoich słowach, zdzielił go po głowie. Poszkodowany już szykował się do zamachu, jednak przeszkodziła mu w tym kobieta, która zaszła go od tyłu i zatrzymała jego rękę.
- Spokojnie - powiedziała dosyć opanowanie, ale ostro. - Zachowujcie się jak dorośli, a nie jak jakieś przedszkolaki, do cholery - warknęła. - O co w ogóle wam chodzi?
- O mój dom - powiedział Perry patrząc na brunetkę. - Sprowadza mi ciągle dziwki i chla więcej niż nasza cała piątka razem wzięta. Na dodatek ma jeszcze pretensje, że się czepiam.
Terry spojrzała na Tylera stojącego obok, po czym z głośnym westchnięciem odeszła od mężczyzn kierując się w stronę kuchni, posyłając przedtem Stevenowi zawiedzione spojrzenie. Wyższy z brunetów spojrzał na gitarzystę niepewnie, a już po chwili siedział na jednym z leżaków w dużym ogrodzie Hamiltonów. Przywiózł zakupy, o które prosiła Joe'ego Terry i postanowił zostać na grillu, razem z Mią, która teraz bawiła się z wujkiem Bradem w chowanego.
Perry usiadł obok przyjaciela i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Podając Stevenowi jednego obrzucił spojrzeniem Terry, która wyszła do ogrodu z talerzami. Kobieta zgromiła go jedynie wzrokiem, co tylko przekonało go o tym, iż musi poważnie porozmawiać z Tylerem. Na temat jego małżeństwa z Cyrindą, co nie było łatwe. Jeszcze raz spojrzał prosząco na panią Hamilton, jednak ta nie reagowała. Przeniósł swoje ciemne oczy na bliźniaka, po czym poklepał go po plecach.
- Będzie dobrze - wybełkotał.
- Dla ciebie, jak w końcu będę zmuszony się od ciebie wyprowadzić i mieszkać sam... Bez niej... - jego spojrzenie wbite było w ziemię, aby nikt nie widział oczu, które wyrażały wszystko co czuł. Chciał to ukryć, nawet przed Joe.
- Kurwa, Steven, przecież wy się nie rozstajecie. To tylko kolejna kłótnia, która zakończy się tak samo, dlatego mi się tu nie mazgaj, bo się Terry zaraz wkurzy i naprawdę nas stąd wyrzuci. I to przez twoje zawodzenie. Bezsensowne, zresztą, bo jak znam życie to zaraz do niej wrócisz. Tylko nie rób... - nie dokończył, nie chciał znów wdawać się w kłótnie na temat zachowania wokalisty w stosunku do żony. Nie miał na to ochoty, nie teraz.
- Czego mam nie robić?
- Dobrze wiesz, czego - uciął gitarzysta, po czym wstał z leżaka i szybkim krokiem poszedł do reszty, aby tylko uniknąć kolejnej kłótni.


* * *



04.03.1982.

Dzień koncertu Aerosmith niebezpiecznie zbliżał się mordując wszystkie marzenia (moje marzenia, rzecz jasna) o tym jak to zabieram Melanie daleko od narkotyków i tego całego gówna. Nawet na pieprzony koncert załatwiła sobie towar i zamierzała jeszcze wbić się do gostków z Aero na jakąś imprezę po koncertową. Denerwowało mnie to coraz bardziej, bo... Bo zaczęło mi zależeć. Na niej. Na pewno nie w sensie tego, że się zakochałem czy chuj wie co. Po prostu ja chyba nie chcę jej takiej. Miało być jak najlepiej, a wcale nam się to nie udało. Cholera.
 Mark wparował do mojego domu, trzaskając przy tym drzwiami tak, że sąsiadka z naprzeciwka wyleciała na klatkę schodową i zaczęła coś krzyczeć. Pewnie wzięła ze sobą swoją szczotkę...
- Stary! Widziałeś tą przecenę na męskie getry?
Odwróciłem głowę w jego stronę i wpatrywałem się w niego wielkimi oczyma. I tak to trwało. On zaczął się chyba niecierpliwić, bo pomachał mi ręką przed oczami. Ale kurwa... Męskie getry?! Co, kurwa?!
- Mark, ja nie noszę takich rzeczy - powiedziałem po dłuższym czasie, po czym chwiejnie wstałem z fotela, na którym zalegałem od samego rana i skierowałem się do kuchni, którą każdy z moich częstych gości wprost uwielbiał, bo zawsze właził do niej i patrzył czy mam coś do żarcia.
- Nie wiesz co tracisz - mruknął chłopak zaglądając właśnie do lodówki.
Wypieprzę ich kiedyś stąd. Naprawdę.


10.03.1982

      Staliśmy pod tą pieprzoną sceną. Ona ciągle darła się i poruszała w rytm muzyki swoich idoli, a ja miałem coraz bardziej dość. Stałem tylko i delikatnie podrygiwałem, gapiąc się jak Tyler tańczy trochę wyżej. Lubiłem Aerosmith, po prostu nie pasowała mi moja pozycja. W życiu. Bądźmy szczerzy, jedyne co robię pożytecznego to praca w sklepie obuwniczym. Nic innego takiego nie robię, bo znajdowanie towaru dla Melanie do rzeczy dobrych nie należy. Choć może przyjaźń z Markiem się zalicza? W końcu jego prawie nikt nie lubi. Zresztą... Moje życie polega na ciągłym ćpaniu i wylegiwaniu się na fotelu! Nawet w pracy się nie przykładam, bo dostałem ją po znajomości, ha. Ja w ogóle do życia się nie przykładam. Mówiłem sobie, że będę kimś, będę szczęśliwy, będę żył. I co? I gówno, nic mi nie wychodzi. Popsułem swoje dziecięce plany głupimi uzależnieniami i lenistwem. Popsułem Melanie... Schrzaniłem wszystko.
 Piosenka się skończyła, a ja zerknąłem na brunetkę, która również wpatrywała się we mnie. Jej brązowe oczy z powiększonymi źrenicami w pewnym czasie stały się dla mnie wszystkim. Mówiły mi co źle zrobiłem. Mówiły, kiedy była smutna. Mówiły, że jestem kimś. Mówiły mi, że jestem ważny. Ale w pewnym momencie przestały to robić. Nie informowały mnie. Jedyne co robiły to posyłały niewyraźnie spojrzenia, a ja jeszcze pomagałem...
 Boże, czy koncert to miejsce na życiowe przemyślenia?


__________________

Tadam.
Oto ja i moja Osbourne szalejemy, bo napisałyśmy rozdział.
Szokująco niemożliwe. :O
Dodać muszę, że Osbourne założyła tego cholernego, nowego bloga i mnie o tym nie poinformowała. I sobie wchodzę na pocztę, a tam, że zaprasza mnie do współautorstwa. ;___;
Bez mojej zgody. ;____;
Wypadałoby podać, choć i tak nikt czytać tego nie będzie, bo kto by chciał marnować wzrok na proces niszczenia życia przez chorobę? Nikt.
Dum. Dum.
Chciałybyśmy również serdecznie podziękować za to, że ktoś tu jeszcze jest.
Kochamy Was! ♥
Jeszcze nic tam nie ma. XD

poniedziałek, 16 lutego 2015

Myśl, myśl, myśl, Faith...

Witam, wiedźma Faith przybyła.
Podczas gdy mój partner od wszystkiego - Ziemniak (mało znany w tych terenach) przegląda koty z Hogwartu naśladując muzyczkę z wiadomości, ja i drugi mój partner - Osbourne (która tak naprawdę jest partnerką życiową Ziemniaka), druga założycielka tego bloga, postanowiłyśmy, że... W sensie to ona postanowiła, nie ja... Że nie ma pomysłu co zrobić z tym blogiem, dlatego też wszyscy tutaj obecni (oprócz Ziemniaka, bo teraz śpiewa jakieś piosenki i jest ciałem nieobecna, zresztą to nie jej blog, halo, co ona robi na tajnym zebraniu???) pytamy się co zrobić. Pani Osbourne ma propozycję, bo wiecie, ja tu się w ogóle nie liczę. XD Przedstawię je Wam, bo kota w worku nie kupita...
- to dziecko chce zrobić nowe opowiadanie o... Melu Gibsonie?! WTF?!,
- młokos chce również dokończyć to opowiadanie, ale z wielkim zacofaniem, bo nie wiadomo kiedy,
- Faith wyjeżdża na Bahamy i spędza miło czas z Richardem Gere,
- robim dwa opowiadania, a Faith nigdzie nie jedzie, bo ją nie stać, a Gere nie należy do hojnych,

To tyle, tak w sumie. Wiecie, ja zawsze, kurwa, chciałam być informatorką, więc ja informuję i nie słucham jak P.O. (?!) nadaje mi, że to ona jest starsza. Csii...
Więc? Zwracamy się do Was z pytaniem, co mamy zrobić?
Szok. Szok. Szok. Peter Capaldi. Szok. Szok. Szok.
Kocham Was.

Faith się żegna.



EDYTOWANE, BO LUBIĘ EDYTOWAĆ:

Faith się pożegnała, ja przyszłam. 
Trochę gadki między nami było i tak wyszło, że jeśli już coś to Wićka skupia się na swym uwielbieniu do ludzi ,,chorych" i skupi się na tym u Gibsona. 
Czy Was też martwi to, że ona chce pisać głównie o jego przypadłości? 
Podobno chce zostać psychologiem, Boże Drogi Miłosierny, ratuj ją przed zagładą, kurczaki. 
Więc to opowiadanie byłoby bardzo... Bardzo takie, właśnie.

Pozdrawiam, ta lepsza Osbourne.

środa, 17 grudnia 2014

Trzeci: Nie znasz się

         - Ja, Michael Nelson, najlepszy pracownik sklepu obuwniczego, dostałem podwyżkę! - wykrzyknął wchodząc do jej mieszkania.
Brunetka wychyliła się zza drzwi od kuchni i spojrzała z uśmiechem na przyjaciela. Więcej pieniędzy oznaczało więcej towaru. Więcej towaru oznaczało wieczny spokój. Ale niestety i tak kiedyś by się to skończyło, czego mieli świadomość, a życie w Krainie Wiecznego Zaćpania nie należało do najłatwiejszych. Trzeba było sobie na to zarobić, a potem oddać to na co się zapracowało, żeby dostać to, co cenne w ich mniemaniu.
- A to znaczy, że...? - zapytała odkładając ścierkę na szafkę.
- To znaczy, że mam dla ciebie, nie dragi, tylko bilet na koncert Aerosmith! - krzyknął wyjmując z kieszeni kurtki niestety już nie tak cenną rzecz. - No i dragi też będę miał.
Melanie wyraźnie się rozpromieniła na wieść, iż idą na koncert, ale jeszcze bardziej ucieszył ją fakt, iż narkotyki również będą jej. Już od dawna była na głodzie, ale nie mogła nic zrobić. Brak pieniędzy, który ją nękał od kilku miesięcy, coraz bardziej utrudniał jej życie. Nie mogła przecież ciągle polegać na Michaelu, on miał swoje wydatki, a ona swoje. Jego czasem ograniczały się jedynie do najpotrzebniejszych rzezy, nie tylko narkotyków. Brunetka niestety działała przeciwnie, co zostało zauważone przez Nelsona już dość dawno.
- Kiedy to? - spytała podchodząc bliżej.
- Spokojnie, mała, mamy jeszcze dużo czasu - oznajmił. - Ponad dwa tygodnie.



* * *



       Mój oddech był coraz szybszy, a jej jęki stały się głośniejsze. Powoli dochodziliśmy do końca, ale ja tak bardzo nie chciałem. Nie chciałem znów utknąć myślami w temacie Cyrindy. Tak bardzo pragnę tylko zapomnieć, zająć się czymś innym. Ale nawet w takich momentach to ona zaprząta moją głowę, nie teraźniejsze zajęcie. Po prostu nie wytrzymywałem. Miałem dość. Dość wszystkiego. Tego, że muszę mieszkać u Joe; tego, że nie jestem z Cyrindą; tego, że to nie ona tu jest, tylko jakaś obca mi kobieta!; miałem dość siebie. Po prostu mam dość swojego zachowania, tego że myślę tylko o sobie i... Jestem dupkiem. Cholernym dupkiem. Do głowy przyszło mi to dopiero wtedy, kiedy ona już odeszła, cholera...
 Opadłem na miękkie poduszki i przez pewien czas złapałem się na tym, że wpatruję się tępo w brunetkę leżącą obok. Patrzyłem jak ciężko oddycha i stara się jakoś uspokoić. Westchnąłem i ociężale podniosłem się do pozycji siedzącej. Z paczki papierosów leżącej na szafce nocnej, wyciągnąłem jednego z moich przyjaciół i zapaliłem go. W ostatnich dniach paliłem coraz więcej, ale czy kogoś to w ogóle obchodziło? Może Joe, bo smrodzę mu w domu, ale tak to? Nikogo. Tak szczerze, to nawet Cyrindy to nie obchodziło, ona robiła gorsze rzeczy, przy Mii nawet. Ja zawsze starałem się, aby moje dziecko nie patrzyło na to; jak ćpam, czy jak palę. Nie chciałem jej dawać takiego przykładu. Cholera, tu nie ma żadnego przykładu! Najlepiej by było, gdybym się wyniósł stamtąd na zawsze i córce nie pokazywał. Właśnie, a czy ja czasem już tego nie zrobiłem? Przecież nie widziałem Małej już od miesiąca. Ja... Kurwa.
 Podniosłem się gwałtownie i zbierając swoje porozrzucane po całym pokoju ubrania, zacząłem je na siebie wkładać, przy okazji każąc brunetce robić to samo. Niechętnie wstała z łóżka i zaczęła się ubierać, co chwila komentując, że jeszcze by z chęcią poleżała.
- Nie gadaj, tylko wypierdalaj - powiedziałem ostro, na co ta przyśpieszyła trochę, a po chwili już schodziła na dół. 
Jeszcze przez chwilę słyszałem stukanie jej czerwonych szpilek, po czym głos Joe'ego i trzaśnięcie drzwiami. Odetchnąłem z ulgą i otworzyłem drzwi od sypialni, aby pójść za przykładem prostytutki. Zszedłem szybkim krokiem na dół, gdzie wpadłem na Perry'ego, który wchodził po schodach na górę.
- Steven, kurwa, nie spraszaj mi dziwek do domu - warknął i mnie wyminął. - Idziesz gdzieś, czy coś?
- Ni... To znaczy tak, cholera, do Mii - odparłem.
- A, to jak będziesz to wejdź do jakiegoś sklepu i kup... - w tym momencie zaczął rozkładać kartkę, którą wyjął z kieszeni. - ... Sos. 
- Jaki sos? 
- No... Car... Weź przeczytaj - podał mi kartkę, którą wyszarpnąłem mu z ręki, żeby szybciej dostać ją w posiadanie.
- Car... Carbonara - przeczytałem na głos. - Po co ci to?
- To nie dla mnie, tylko dla Terry - oznajmił. - Gotuje coś na jakąś kolację z okazji czegoś tam. Po prostu miałem jej to kupić, ale zrobisz to ty. Mam ważniejsze zajęcia.
- Mogę wiedzieć jakie? 
- Nie - uciął rozmowę i poszedł na górę.



              -Tatusiu, ale patrz, to nie tak. Nie pasuje - powiedziała przekładając puzzla na inne miejsce.
- Jak nie, jak tak - przełożyłem go z powrotem na miejsce, w którym znajdował się jeszcze przed chwilą. - Nie znasz się.
- Znam! To nie tak - upierała się dalej. - Zobać, to jest prawe oko kotka, nie lewe.
Teatralnie przewróciłem oczami i ciężko westchnąłem, na co Mała rzuciła mi się na szyję ze śmiechem, nadal krzycząc o kocie i jego oczach. Oczywiście nie mogła pominąć mojej pomyłki, o której ciągle nawijała. 
- Głodna jestem - oznajmiła odklejając się ode mnie. - Kiedy mama wróci?
Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Nie wiem. Może wieczorem, skarbie - podniosłem się z podłogi i przeszedłem do kuchni, aby zobaczyć czy Mia może być spokojna i co najważniejsze- czy ja mogę być. Przecież ona by nie wytrzymała bez jedzenia.
Otworzyłem lodówkę, w której, oprócz żółtego sera, nie było nic, po czym zirytowany, zamknąłem ją. Kiedy tylko wszedłem do, kiedyś na pewno mojego domu, Cyrinda widząc mnie, wyskoczyła z niego krzycząc coś, że mam zostać z Małą. I tyle ją widziałem. Nawet nie wiedziałem gdzie jest i z kim, co najważniejsze. W końcu to moja żona, jeszcze. Mam prawo wiedzieć co się z nią dzieje i z kim się spotyka... A może już nie? Kurwa, ja chcę to wiedzieć! Cholera, zależy mi jeszcze!
- Mia, co ty na to, żeby pojechać do wujka Joe? - zapytałem wychylając się z kuchni.

__________________

To nie wypali.
Dokończyłam ten rozdział już bez Faith, bo ona planuje wielkie przemeblowanie.
I ja również. 
Choć to moje nie jest ważne, w razie czego nikt tęsknić nie będzie. Nie, ja tu nic o Faith nie mówię, bo nie pozwala mi. Zastanawia się.
Rozdział krótki, ale nie było go już od dwóch tygodni... Zresztą, i tak nikogo to nie obchodzi, dlatego oddam go już w Wasze ręce.

środa, 3 grudnia 2014

Drugi: Jednak zależy.

Odpalił papierosa i zaciągnął się mocno, przez co zaczął chorobliwie kaszleć lecz nikt tego nie słyszał. Był tylko on i cisza. Samotność i smutek. Nic, co mogło zmusić go do ogarnięcia się i zaprzestania zatruwania się.
No chyba, że ona. 
Ale jej już nie było. Teraz, kiedy mieszkał u Joe'ego całe dnie spędzał sam, ponieważ jego przyjaciel zajmował się sprawą rozwodową. W końcu posłuchał go i chciał skończyć z Elyssą, cieszył się tą chwilą nieszczęścia przyjaciela. Nigdy nie lubił Jarret, więc? Nie ukrywał tego, co o niej uważa, nigdy. Ona dobrze wiedziała, że on za nią nie przepada i on wiedział, że ona odwzajemnia uczucia. Tylko czekali aż 'wrogowi' coś się stanie i akurat Stevenowi się poszczęściło. Bardzo. Elyssa miała zniknąć z jego i Joe życia. Jak się zapowiadało - na zawsze.
Tymczasem i życie samego Tylera rozpadało się na małe kawałeczki. Piękna Cyrinda, jego ukochana i wielka miłość opuściła go, a raczej to właśnie jego zmusiła do opuszczenia. Gdyby nie wielkie męskie ego, jakie posiadał brunet, już dawno by u niej był i błagał o przebaczenie; obiecywałby znów, że nie zdradzi jej nigdy więcej. Mówiłby, że ją kocha, i wcale by nie kłamał, bo jego serce nadal znajdowało miejsce dla Cyrindy, nie tylko dla siebie samego. Już od dawna wiedział, że coś jest nie tak; że już nie kocha tylko i wyłącznie siebie. Miał świadomość, że wpadł i że to tak szybko się nie skończy. Kochał ją, czy tego chciał czy nie. Również jej potrzebował, bardzo. Teraz, tydzień po przeprowadzce do Joe'ego, zaczął odczuwać ten brak ukochanej. Tęsknił za nią, ale jednak coś kazało mu zostać i nie iść do niej. I tak wiedział, że jest skazany na porażkę.
Kiedy skończył palić papierosa, nie wiedział zbytnio czym się zająć. Męczyła go już ta niezmienność, trwanie ciągle w bezruchu i zastanawianie się nad tym, jak może zemścić się na Cyrindzie, za to, że go wyrzuciła z domu. Wiedział, że kobiecie jeszcze na nim zależy i chciał to jakoś wykorzystać lecz, kiedy coraz dłużej tak siedział do jego głowy zaczęły przychodzić myśli, które mówiły mu, że jednak jemu również zależy. Jednak szybko się ich pozbył i głośno westchnął. Teraz mógł już prawnie, po koncertach, pieprzyć wszystko, co się ruszało, jak za dawnych czasów. Miał jednak świadomość, że tylko on będzie to robił, ponieważ przyjaciele albo mieli już żony, których się trzymali, ku jego zdziwieniu, albo nie mieli już na to ochoty, co również go dziwiło. Bardzo. Bo jak można z tego zrezygnować? Dla niego było to w końcu najlepsze w całej tej pracy, pomijając samo tworzenie. Kobiety. Kochał każdą. Jednak wyjątkami były te, które nie dały się do łóżka zaciągnąć, niestety. No bo jak można mu odmówić?




~*~


- Ale Melanie, ja ci mówię, że to nie moja wina! - wykrzyknął ciemnowłosy mężczyzna. - Przecież ten pojeb sam mi zagroził, że mnie zwolni jak się nie przyłożę. A ja nie wiem, dlaczego! Przecież jestem przykładnym pracownikiem!
- Tak - potwierdziła brunetka. - Jeśli jesteś przykładnym pracownikiem, to Mark woli facetów.
- Ale on woli facetów - oznajmił.
Dziewczyna zatrzymała się na środku chodnika, po którym szli i spojrzała z zaskoczeniem na swojego towarzysza. Ten tylko wzruszył ramionami i ukazując swoje białe zęby, ruszył dalej. Zadowolony z tego, iż jednak jest dobrym pracownikiem wszedł do jednego z barów, a za nim nadążyć próbowała Melanie.
- To i tak nie oznacza, że wypełniasz swoje obowiązki - mruknęła. - Ty w ogóle nic nie robisz.
- Bezpodstawne zarzuty, mała.
Brunetka wywróciła oczami i usiadła przy stoliku, na przeciwko Michela, który już rozmawiał z kelnerką, zamawiając najtańszy alkohol jaki mieli. Oczywiście nie obyło się bez zalotnych uśmieszków ze strony mężczyzny, na które szatynka chętnie odpowiadała. Melanie siedziała, a raczej rozwaliła się na mini-kanapie i przyglądała się temu zdarzeniu uważnie, co chwila komentując cicho słowa kelnerki.
Kiedy już skąpo ubrana szatynka odeszła od ich stolika, brunet przeniósł wzrok na przyjaciółkę, która nadal nie pozbyła się kpiącego wyrazu twarzy, z jakim patrzyła na kelnerkę. Westchnął i pomachał dziewczynie przed oczami.
- Mel, jesteś zazdrosna? - zapytał uśmiechając się szeroko.
Przeniosła na niego zdziwione spojrzenie i uniosła jedną brew do góry.
- Co? - wyrwało się jej. - O kogo? Nie mogę być zazdrosna, bo nie mam o kogo. Przecież nie znam żadnej osoby, która zasługuje chociażby trochę na moją uwagę.
- A ja? 
Pytanie to pozostawiła bez odpowiedzi i spojrzała na kelnerkę wracającą do nich lecz tym razem miała przy sobie ich zamówienie, co ucieszyło i brunetkę, i bruneta. Mike przybrał swój zawadiacki uśmiech i oparł się wygodnie o oparcie kanapy. Szatynka odpowiedziała chichotem, który pewnie słyszała połowa ludzi znajdujących się w barze. Postawiła szklanki z piwem na stoliku i zakręcając sobie jednego ze swoich loków na palec, rozpoczęła rozmowę z chłopakiem, zupełnie nie zwracając uwagi na Melanie. Ta wywróciła tylko oczami po raz kolejny i delikatnie kopnęła Michaela w kostkę. 
- Wiesz, Camille, idź już lepiej do pracy, bo twój szef chyba się na nas patrzy - powiedział brunet uśmiechając się nerwowo. - I moja szefowa każe mi już kończyć... - dodał ciszej.
Kiedy szatynka odeszła, kręcąc biodrami, Melanie przesiadła się tak, że teraz siedziała obok Mike'a i uśmiechnęła się do niego.
- Nelson, powtórz, proszę, co powiedziałeś? 
- Nic, szefowo - zaśmiał się chłopak i wziął całkiem sporego łyka ze szklanki.
- W takim razie powstań - rozkazała. - Idziemy do mnie. Mam więcej alkoholu, a w końcu trzeba opić to, że jeszcze cię z pracy nie wyrzucili.





~*~


- Steven, kurwa, przez ciebie śmierdzi tu gorzej niż zwykle! - krzyknął Joe wchodząc do zasyfionego domu, który jeszcze kilka godzin temu wyglądał całkiem dobrze. - Ile ty tu tego bydła sprosiłeś?! - otworzył szeroko oczy patrząc na trzy dziewczyny siedzące na jego kanapie i oglądające telewizje.
- Nie tak dużo - powiedział Tyler wynurzając się zza drzwi łazienki. - Odreagować jakoś muszę, co nie?
- Tyler, ubierz się, do cholery - gitarzysta zasłonił sobie oczy ręką i ruszył do kuchni, gdzie jeszcze nie było żadnych nieproszonych gości.
Westchnął i usiadł na stołku. Podparł brodę na ręce i spojrzał tępo na ścianę. Zastanawiał się poważnie, czy dobrze postąpił przyjmując do siebie przyjaciela. Sprawiał tylko ciągłe problemy i, co najgorsze, nie sprzątał po sobie, a teraz już nie było Elyssy, która mogła to zrobić. Był tylko on i Steven. A ten drugi zamiast wspierać Perry'ego w trudnych chwilach, gdy się rozwodził, wolał spraszać do domu dziwki i zabawiać się z nimi. Jednak rozumiał go. W końcu cierpiał, tylko, że ze swojej winy... Sam w końcu doprowadził do tego, że Cyrinda nie wytrzymała. Sam. Nikt mu nie pomagał. Nikt nie kazał mu chodzić do klubów ze striptizem. Nikt nie kazał mu sypiać z prostytutkami. Nikt. Tyler sam doprowadził do rozpadu małżeństwa i chyba nie był tego świadomy, bo nadal obwiniał Cyrindę.


Ileż można?

_________________

Koniec
Krótko znowu, ale dłużej niż ostatnio. Miało wyjść coś dłuższego, ale jak sami widzicie - nie wyszło.
Prosimy o komentarze, tak, znowu.

środa, 26 listopada 2014

Pierwszy: Weź się w garść.

Podnieść dupę z fotela zawsze jest ciężko, a szczególnie wtedy, kiedy jest się skacowany po imprezie. Wtedy to już w ogóle nie polecam wstawać. Najlepiej tylko tam na wpółleżeć w bezruchu i czekać na cud Boski, a najlepiej by było gdyby nikt ci wtedy nie hałasował. Choć to podstawia, kurwa. Chyba że ma się zwierzaka w domu, a w tym przypadku chomika, który ciągle kręci się w tym gównie. On nie jest mój, jakby co, tylko tu mieszka tymczasowo. Przecież nie będę tego czegoś wychowywał, śmierdzi od niego.
Heroina to najgorsze, co mnie w życiu spotkało - mógłbym założyć taką grupę, w której pomagałbym uzależnionym i każdemu mówił ,,narkotyki to gówno, nie bierz, dzieciaku jeśli ci życie miłe". No chyba, że nie miłe, wtedy to, co innego. Wyjątek. Jest jeszcze jeden - bądź bezrobotny w sensie praktycznym. Niby masz robotę, ale nic w niej nie robisz, bo zostałeś zatrudniony przez ojca kolegi, przez co kasy nie ma. I jednocześnie bądź wyrzutkiem. Taką niekochaną osobą bez rodziny. Albo z nią, bo ktoś mnie z domu musiał wyrzucić w końcu, więc (znów) teoretycznie coś mam, ale w praktyce to się nie sprawdza.
Spojrzałem z mordem w oczach na Barry'ego, tego wkurwiającego chomika, i podniosłem się z fotela. Jak Mark może to coś wychowywać i nie dostać szału? Przecież on do cierpliwych nie należy, w przeciwieństwie do mnie, a TO mnie wkurwia, po prostu. Małe, spasione, ciągle żarte, a na dodatek kręci się w tym kółku, i kręci. Jakby motorek w dupie miało. Mi się by taki czasem przydał, jakbym do pracy poleciał, to nigdy bym się nie spóźnił.
Westchnąłem i przeczesując ręką długie, czarne włosy, przeszedłem do małej kuchni, jeśli kuchnią to coś można było nazwać. Rozwalające się meble, wiem to, bo ostatnio moja głowa sama przetestowała urwane drzwi od szafki u góry; popsuty piekarnik; brudne kafelki; okno! Mam okno!; lodówka, która jeszcze nie jest popsuta i nowy nabytek, czyli mikrofalówka, bo jak piekarnika nie ma, to coś jednak być musi. Cały dom nie wygląda za dobrze, ale to przez moich znajomych, których do tych porządnych zaliczyć nie można. Mnie też, ale to już inna historia, bo to moja chałupa i tylko ja w niej mogę robić burdel, bez niczyjej pomocy! Nawet Melanie.
Kiedy otworzyłem lodówkę, do moich uszu dobiegło walenie w drzwi. Bum, bum, bum, bum albo nie, inaczej - łub, łub, łub i ,,kurwa, otwórz, pojebie!". Po ostatnim słowie wypowiedzianym przez tą osobę, uznałem, że to nie do mnie, więc odpuściłem sobie i nalałem mleka do jedynej czystej miski.
- Mike, kurwa, zostawiłeś otwarte drzwi na noc?! Było trzeba mi powiedzieć, wszedłbym bez hałasu, a tak to jakaś babka z naprzeciwka wyleciała ze szczotą i dopiero wtedy, kiedy pociągnąłem za klamkę... Co tak tu jedzie?!
- Twój chomik - odparłem sypiąc płatki do miski.
- Czym ty go karmiłeś?
- Niczym właśnie.
Na tym skończyła się nasza krótka wymiana zdań i Mark pobiegł do swojego kochanego pupilka krzycząc z daleka, jak bardzo za nim tęsknił. Gorzej niż z babą, ja pierdolę. Witał się z nim wykrzykując, co chwila jakieś słowa i komplementy dla tego czegoś, a ja w tym czasie przeżuwałem płatki z mlekiem, wcale się do pracy nie spiesząc. I tak byłem już spóźniony z godzinę.
Po chwili blondyn wrócił z Barry'm na ręku i zaczęli lub zaczął (Mark ma chyba zeza) wpatrywać się we mnie z oczekiwaniem.
- Płatków? - wyciągnąłem w ich stronę łyżkę.
- Jesteś już spóźniony. Dobrze wiesz, że mój ojciec zwolni cię za ciągłe spóźnienia, bo to, że cię znam nie zapewnia ci stałej posady, Nelson.
- A czy to, że opiekowałem się twoim chomikiem, podczas twojej nieobecności, załatwi mi ją? - zapytałem plując mlekiem na wszystkie możliwe strony.
Blondyn pokręcił tylko głową, co miało oznaczać, że nie i wrócił się z powrotem do mojego mini-salonu. Zaraz zjawił się przede mną, tylko, że teraz już z klatką tej małej bestii, która znajdowała się właśnie w niej. Widziałem w jego oczach zawiedzenie, a w moich? Co można było zobaczyć w moich? Obojętność?
- Przestań w końcu żartować i weź się w garść - usłyszałem to, a potem trzaśnięcie drzwiami.







~*~




- Cyrinda, to nie to, co myślisz!
Jego krzyk rozniósł się po całym pomieszczeniu, ale nie dotarł on do kobiety, która pakowała jego rzeczy do dużej, czarnej walizki. Łzy, które spływały jej po policzkach, starała się co chwile wycierać, aby nie wpadały jej do ust; aby nie czuć ich słonego smaku. Nawet nie próbowała słuchać wyjaśnień męża, który już niedługo miał nim nie być. Nie chciała, nie potrafiła już ich słuchać. Jak dla niej było tego za dużo. Wiele razy mu po prostu wybaczała i za każdym razem mówiła sobie, że to już ostatni raz, kiedy mu przebacza. Tak zleciały dwa lata.
On nie był dobry, ale ona święta również nie była. Może i to, co teraz się właśnie działo było jego winą, ale Foxe wcale aż z tak wielkim trudem wyrzucenie męża nie przychodziło. Bolało ją jedynie to, że nie była tą jedyną. Tak naprawdę to, co do niego czuła powoli wygasało i żadne z nich nie starało się tego naprawić, a na pewno nie on.
- Wiesz, co?! Nie mam już zamiaru cię przepraszać. Nie to nie! - krzyknął łapiąc za rączkę od walizki. - Znajdę sobie inną, lepszą! - wykrzyknął wychodząc z mieszkania. - Pieprzona suka... - wymamrotał, kiedy drzwi zatrzasnęły mu się przed nosem.
Miał ją gdzieś. Już mu nie zależało, a przynajmniej teraz, kiedy był na nią wściekły. Bo jakim cudem mogła wyrzucić go z domu? Jak? Przecież ma w końcu na imię Stevena, a na nazwisko Tyler. To było dla niego nielogiczne i głupie ze strony Cyrindy.
Jedyne co mu pozostało w tym momencie do zrobienia, to znalezienie sobie jakiegoś miejsca do przenocowania. Tylko gdzie?
Iść do Joe czy znaleźć sobie jakiś hotel...?

_____________________

Tadam.
Krótkie, wiemy, ale miała być jeszcze Melanie lecz, jak widać, nie ma. Dlaczego? Nie wiem, Crazy się pytajcie. Tak, to jej wina! Możecie na nią krzyczeć, bo to ona odpowiada za Mel. Ja tu jestem od Michaela i Stevena, razem z Osbourne. My piszemy to, a Crazy ma Melanie.
Dziękujemy za przeczytanie tego czegoś i prosimy o komentarze.
Bardzo.




Ps. Nadal się zastanawiam, dlaczego Michael jest Nuno, nadal.